PANI JADWIGA NARĘBSKA

Jadwiga Narębska urodziła się w 1925 roku w Toruniu, jako trzecie, najmłodsze dziecko Lucyny i Kazimierza Junków. Ojciec był dyrektorem Banku Polskiego w Toruniu. Matka pochodziła z ziemiańskiej rodziny Żakowskich.

Jadwiga wraz z braćmi Stanisławem i Janem wszystkie ferie spędzała u rodziny matki, w majątku Skrzynki k/Łęczycy. Tam chłonęła koloryt i piękno polskiej wsi, tam w gromadzie rówieśników słuchała opowiadań i legend o przeszłości rodziny i ojczyzny.

Rok 1939 odmienił jej życie. Nastały ciężkie dni i miesiące po wkroczeniu Niemców do Torunia. Ojciec zmarł w sierpniu 1941 roku. Wobec zagrożenia przymusowym podpisaniem volkslisty, wraz z rodziną uciekła do Warszawy, gdzie podjęła pracę, równocześnie kształcąc się na nielegalnych kursach. Wciągnęła się do pracy konspiracyjnej w Armii Krajowej jako łączniczka. Roznosiła po całym mieście meldunki i zlecenia. W Powstaniu Warszawskim wzięła udział jako łączniczka pułkownika „Rysia”, Alfreda Walnera, szefa łączności Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa.

Mając zaledwie 17 lat była w ogniu walki od pierwszego do ostatniego dnia. Wyszła z powstania bez brata Stanisława (porucznik „Brzoza”), który zginął w rejonie placu Narutowicza i bez matki, którą Niemcy wywieźli ze Starówki do Ravensbruck. Zamykał się rozdział życia pt. POLSKA, a otwierał rozdział OBCZYZNA.

Pierwszy etap to obozy jenieckie. W Oberlangen została uwolniona przez żołnierzy polskiej I Dywizji Pancernej dowodzonej przez generała Maczka. Radość zatruł smutek, gdyż matka zmarła w kilka dni po wyzwoleniu.

Jak sama zrelacjonowała: „dalej: wojsko, nauka, wyjazd do Włoch, a stamtąd do Anglii. Tam praca, nauka i świadomość, że nie ma powrotu do rodziny, bo ją wybito i do wolnej Polski, bo ją przehandlowano. Po sześciu latach wyjazd do Stanów Zjednoczonych, małżeństwo, osiedlenie się w Kalifornii (1952), urodzenie córki Marysi”.

Pierwszy przyjazd do Polski po wojnie nastąpił w 1959 roku. Po dwóch miesiącach wyjechała z mieszanymi uczuciami. Wtedy sięgnęła po pióro (1968) i zaczęła pisać wiersze.

Mieszkając w Kalifornii podjęła się nauczania dzieci w sobotniej szkole przy polskim kościele w Los Angeles. Zrobiła to z wewnętrznej potrzeby. Jeździła z dziećmi na kolonie ucząc języka ojczystego. Na jednym z wieczorów poetyckich w USA , w słowie wstępnym powiedziano o niej: „Jadwiga Narębska należy do pokolenia, które było wychowane na patriotyzmie. Dlatego jako główne zadanie uważa przekazywanie dzieciom i młodzieży polskiego dziedzictwa. Jej lekcje są lekcjami autentycznego patriotyzmu i miłości do piękna naszej Ojczyzny”.

Pani Jadwiga Narębska odeszła 16 marca 2013 roku.

 

JADWIGA NARĘBSKA  – WIERSZE

GWIAZDKA

Drzewko wycięte z lasu przyszło do domu, do dzieci.
I radość wniosło wokoło i uśmiech co jasno świeci.
Na małych buziach dziecinnych, na twarzach starych przeżytych
Co wszystko w życiu widziały, nie mają już złudzenia,
A jednak teraz do drzewka twarz znów się rozpromienia…
Bo to są czary Gwiazdki
I tej nocy grudniowej, która zbudziła pasterzy
By hołd dali Dziecinie, co na sianku złożona
Przyszła by zbawić ludzkość – Prawda ta nie przeminie…
W cichej ubogiej stajence
Boże Maleńkie Dziecię uniosło święte ręce
By objąć wszystkich ludzi…
I z Betlejem biednego
Popłynął blask dla świata całego…
A my wciąż zagubieni, błądzimy po omacku
Wśród grzechu i wśród złości…
I tylko w Noc tę Świętą serca zapala Gwiazda
I szukać każe MIŁOŚCI.
Jezu Maleńki, Najmilszy Jezu,
Znów w sercach naszych się rodzisz,
A z Tobą Łaska, a z Tobą cisza
Na świat zmęczony przychodzi…

 

Weź nas w opiekę, osłoń od złego
I do Boskiego prowadź nas raju…
A tam gdzie Wisły szumią wody
Spłyń łask potokiem,
I Braciom naszym pobłogosław…
Spojrzyj łaskawie Twym Świętym wzrokiem..
Dodaj im siły, dodaj im zgody
By byli jedno, Ciebie kochali,
Na Boskich Twoich fundamentach
Przyszłość promienną budowali…
Niech Gwiazda Twoja jasno zaświeci,
I blask Jej spłynie na wszystkie dzieci,
Darzy je hojnie – darzy obficie
Nas, rozrzuconych gdzieś hen po świecie,
Ich umęczonych i uwolnionych
W dalekim naszym Kraju
– Tym ukochanym nad życie…
Czekamy Cię w tę świętą noc
A z nami Polska cała
Więc rączkę wznieś, błogosław nam,
Boża Dziecinko Mała..

JADWIGA NARĘBSKA  – WIERSZE

Z MYŚLĄ O OJCU
(Wstęp do wiersza POWSTANIE)

Tatusiu mój kochany,
Ile to lat minęło, gdyś Ty opuścił nas..
Wtedy to moje życie stanęło pierwszy raz..
To był okrutny cios, a potem dalszy los
Przynosił same tragedie..
Nie było już Torunia – miasta drogiego sercu
Gdzie każda ulica bliska: Bydgoska, Park i Wisła
Wszystko niepowtarzalne, jedyne na świecie,
Wraz z nadwiślanską wierzbą na innej zostało planecie..
Do beztroskiego dzieciństwa wraca się często w marzeniach,
Toruń został na zawsze, w najbliższych sercu wspomnieniach..
Znalazłam się w Warszawie
Nie wiedząc, że wkrótce kataklizm się stanie
Wybuchło Warszawskie Powstanie,
Zryw wolności nadludzki, szalony,
Że kamień na kamieniu zostanie,
Dorobek wieków będzie utracony,
Że dzięki wrogów zmowie
W gruzach polegną najlepsi synowie,
A inni, jak to wyrwane z korzeniami kwiecie
Wiatr porozrzuca po calutkim świecie…
Nikt tego nie przewidział…

POWSTANIE

Pół wieku minęło od dnia sierpniowego gdy do walki powstała stolica…
Dręczona, krwią zbrukana przez najeźdźcę złego
Szara warszawska ulica chwyciła za broń!
By zrzucić jarzmo niewoli, pokonać wreszcie wroga,
Podeptać to co boli, aby przeklęta noga okuta w szwabski but
Na zawsze znikła z jej ziemi.
Godzina sądu wybiła. Za krew i łzy przelane, za cały wojny trud,
Nadludzka jakaś siła w warszawski tchnęła lud, zakrzykła hasło wolności!
Pierwszego sierpnia, piąta godzina, na szale rzucono kości..
Do boju ruszył chłopak, dziewczyna, owiani wichrem wolności!
Walka zawrzała na śmierć i życie o każdy skrawek ziemi,
Wołali jawnie już nie ukrycie, że są, że nie zginęli!
Krew się polała na szarym bruku ta swoja i ta wroga,
Modły płynęły wśród strzałów huku o miłosierdzie do Boga…
Frontem się stała każda ulica przecięta barykadą,
W twierdzę zmieniła się kamienica broniona przed zagładą,
Walki toczyły się na cmentarzach – zmarłym przerwano ciszę,
Strzały padały tuż przy ołtarzach, bój szedł o każdą niszę.
Krew się polała szczodrze obficie o każdy filar w kościele.
W ofierze kładli młode swe życie, gruzy grzebały nadzieję…
Zabrakło leków, nie było wody, znikąd nadziei, pomocy,
Już tylko śmierć wyzwalała z przeklętej wroga mocy.
Długich jak wieczność i krwawych walczyli dziewięć tygodni,
Wciąż brakowało im amunicji – byli zmęczeni i głodni.
Jedna za drugą ulica bombami zryta padała,
Aż wreszcie cała stolica z upływu krwi skonała..
Dwieście tysięcy ludzi za miasto życie dało,
Z grobów już się nie zbudzi, ich serce tam zostało
Na zawsze wierne Warszawie..
Ci co przeżyli odeszli, a wtedy stał się cud..
Sam Chrystus z nieba zstąpił na gruzy, uczcić warszawski lud..
Śmiertelną pustką, nadziemską ciszą z opuszczonego powiało szańca,
A On się zbliżył do barykady, klęknął przy grobie powstańca.
Ogarnął smutnym boskim wzrokiem miasto okryte sławą,
Opuścił głowę na święte dłonie – zapłakał nad Warszawą…
A potem poszedł krzyżową drogą przez zasypiska, przekopy,
Na gruzach krwawe zostały ślady – bo bose były stopy…
I krew złączyła się na zawsze – powstańcza i ta Boska..
I wszystkich co zasnęli w chwale, promieniem ukojenia
Dotknęła jego troska..
Szedł i upadł, licząc po drodze wszystkich poległych,
I rozstrzelanych i popalonych i zasypanych –
W tysiące szedł rachunek..
Każdy z nich prężny na komendę, jemu ostatni zdawał meldunek..
Apel poległych. Bóg wódz najwyższy przemówił do żołnierzy –
Tym co za świętą walczyli sprawę zapłata się należy.
Służba na ziemi dla was skończona, wam już odpocząć trzeba,
Inni podźwigną z gruzów Warszawę, was wszystkich biorę do nieba..
Na drogę hasło – Bóg – Honor – Ojczyzna –
Znali je dobrze, z jednego byli znaku,
Więc za Chrystusem do niebios progów
Warszawskie dzieci w boskim wkroczyły orszaku..
Myśmy odeszli, zostało miasto cmentarz,
A obraz krwią, nasiąkłych gruzów uniosłeś i pamiętasz..
Na całe życie zabrałeś z sobą w wędrówkę poprzez świat
A w sercu twoim tamte groby wieczny wyryły ślad..
* * *
Wiersz poświęcam pamięci mojej Matki i Brata
Matki – zabranej ze Starówki do Ravensbruck i zamęczonej..
Brata – porucznika „BRZOZA”, który zginął na Placu Narutowicza bez śladu i nie ma go na Powązkach..
Matka przy barykadzie kreśliła mi na czole Krzyża Świętego znak –
Nie wiedziałam wtedy, że stanie się tak –
Widziałam Ją po raz ostatni..
Pamiętam Stacha mego serdeczny uścisk bratni –
Jadziuś najdroższa, bądź dzielna, powiedział,
Że żegnał mnie na całe życie, kto z nas wtedy wiedział..
Poszedł by walczyć – nie wrócił i przepadł po nim ślad,
A ja, przeżyłam, i sama w obcy ruszyłam świat..

JADWIGA NARĘBSKA  – WIERSZE

JESIEŃ

Poprzez uchylone okno
Jesienny zagląda świat,
Dachy domów od mgły mokną
W parku więdnie biały kwiat…

Wyrósł bujny i pachnący
Kwitnął tam przez cały rok,
Cieszył oczy swoim pięknem
Dzisiaj go przygniata mrok.
W każdym płatku i kwiecie
Jest niezawodna dłoń Stwórcy.

A przecież liście spadają,
Wiatr je rozwiewa po świecie,
I życie w nicość zmieniają
Zostają tylko śmiecie…

Szybują wolno w powietrzu
Złociste i purpurowe,
To ich ostatnia droga,
Nie pilno im na nowe
Życie, które nie dla nich…

One swoje przeżyły
Nie spieszą się więc na nic.

A przecież piękne były –
Świeżością tryskały, zielenią,
A teraz suche będą
I kolor znowu odmienią.

Będą brązowe, martwe,
W proszek rozsypią się całe.
Czy życie było coś warte
Takie krótkie i małe?

A jednak jakiż piękny
Jest żywot liścia jednego,
Gdy od samego zarania
Zbudzony do życia nowego,
Wychyla się mały pączek,
Do ciepła, do słońca, do wiosny.
Jak bardzo oczy cieszy
Czaruje świeżą zielenią.
A potem gdy liście już duże urosły,
Dnie były upalne i długie,
Nastało lato ich życia.
A mała ptaszyna zza listkowego
ukrycia
Do Stwórcy słała trele…

A wtedy przyszła jesień
I liście żółknąć poczęły,
Powiało ostrym chłodem,
Strumienie deszczu
spłynęły…

Powoli zaczęły spadać,
Ostatnie zataczać koła,
Do snu wiecznego się składać,
Z wolna wirować ku ziemi…
Jaki krótki był żywot –
Losu się nie odmieni…

I deszcz złocisty pada
Na ziemię czarną, wilgotną.
Kobiercem pokryta trawa
Liście pod drzewem mokną…

Zdawałoby się, że koniec,
.. Że nicość pozostanie,
Tak przecież jednak nie jest,
Bo gdy wiosna nastanie,
Liście zmieszane z ziemią
Wypuszczą soki z ukrycia.
I zazieleni się wokół
Od nowego życia.

Czekajmy więc na wiosnę,
W naturze nic nie ginie,
A zima chociaż długa,
Z pewnością przeminie.
Zakwitną kwiaty nowe
Wyrosną młode liście.
Bo Stwórca doskonały
Uczynił świat dla ludzi
Piękny i wspaniały.

My także jak te liście
Rozwiane dziejów wichrem
Zgubione gdzieś po świecie,
Zaczniemy też opadać
Normalna kolej życia –
Więc nie ma co tu biadać…

A gdy się szala przechyli,
Dopełni się nasz czas,
Cóż wtedy pozostanie?
Wspomnienie – żeśmy byli –
I bujny, młody las…

To jesieni ostry chłód
I ten mgłą spowity świat,
Sprawiły, że z Jego woli
W parku skonał biały kwiat…

Z wiarą, nadzieją, miłością,
Z żalem i zachwytem,
Przyjmujemy w pokorze
Dary życia i śmierci,
Które spływają z nieba,
A w sercach powtarzamy
Z wielką pobożnością,
Jakże Stwórcę wielbić
I podziwiać trzeba…

JADWIGA NARĘBSKA  – WIERSZE

MINĘŁO I NIE POWRÓCI

Tak bardzo dawno
Że chyba w innym życiu
Był świata cichy zakątek,
I tam wspomnienia
Z dzieciństwa błogie,
Zrodziły swój początek,
Zjeżdżaliśmy się na wakacje,
Tam przystań była Rodziny,
Któż z nas doceniał, że spędzaliśmy
Najmilsze w życiu godziny.
Skrzynki. Wujostwo. Oleńka. Chłopcy
I wieś ta polska, kochana,
Gdzie smutek wszelki był nam obcy
A gorzka przyszłość nie znana.
Byliśmy wszyscy w gromadzie razem,
W wielkim rodzinnym komplecie.
Nikogo wtedy nie brakowało –
– Nikt się nie tułał po świecie.
Bo świat się dla nas wtedy zamykał
W gościnnym białym dworze,
W ciemnej alei, w kwiatach w ogrodzie,
W polach, gdzie cięto zboże,
Stawiano mendle i rosły stogi
A my zjeżdżaliśmy ze sterty,
Wśród śmiechu, krzyków i koziołków
Nie bacząc na zakręty.
To były nasze polskie żniwa
Innych już nie widziałam –
Więc tamte złote łany zboża
W sercu zapamiętałam.
Na spacer szło się na krzyżówkę,
Do lasu, chociaż mały,
Czasem na górę Patrolem zwaną,
Skąd widok był wspaniały.
No a w ogrodzie – cóż za owoce!
Jedliśmy ile siły,
Jabłka i gruszki, śliwki, morele,
No i garściami maliny.
Potem o zmroku przy wielkim stole
Suto nakrytym świetnymi potrawami,
Rodzina cała siadała wokół
Wszyscy z apetytami…
W niedzielę konie zaprzęgano
Do Siedlca do kościoła,
Pamiętam polne kwiaty w ołtarzu,
A po Mszy szliśmy na groby Dziadków
Pacierz na wiejskim zmówić cmentarzu..
A gdy pogoda nie dopisała
I deszcz na świecie padał,
To klękaliśmy z Ciocią razem
Przy ołtarzyku strojnym w kwiaty,
Przed częstochowskim obrazem.
A w całych Skrzynkach drogich
Ciocia przedziła w dobroci,
Pamiętam jak Tatuś mawiał
Najlepsze serce z całej Rodziny
Jest u tej „małej”” Zosi…
Wtedy też lato upalne było i chyba najpiękniejsze –
Ostatnie lato tamtego życia –
Kto z nas przypuszczał
Że groźba klęski
Czyha tak blisko z ukrycia…
Jak grom z jasnego nieba
Pierwszego września wszystko się zaczęło,
Świat zachwiał się w posadach
I tamto życie runęło..
Napadła nas przemoc zbrojna
Nastała długa i okrutna wojna.
Bogu niech będą najwyższe dzięki,
Że nam ocalił Ciocię
Z tej strasznej zawieruchy,
Poprzez te wszystkie lata
Ona jest nam jak Matka
Źródłem pociechy otuchy.
Wszystko w Rodzinie co najlepsze
Skoncentrowało się w Cioci,
Jej złote serce było i będzie
Uosobieniem dobroci..